Dzień dobry! Nazywam się Dominik Landman i jestem ojcem. To nie przypadek, że to wstępne oświadczenie przypomina autoprezentację w grupach wsparcia anonimowych alkoholików. Bycie ojcem jest zasadniczo chorobą, z której człowiek się nie wyleczy, a już na pewno nie wyleży (w czasie wykonywania obowiązków ojca „leżenie” a co za tym idzie – „sen” są niemal wulgaryzmami). Jedyną realną pomoc stanowi utworzenie – na wzór alkoholików (z pewnością wielu rodziców na urlopie wychowawczym inspirowało się alkoholikami w ramach utrzymania spokojnego funkcjonowania domostwa) grupki wzajemnego wsparcia. A jeszcze lepszy niż grupka jest jakiś pojedynczy osobnik, który ma z dzieckiem najgorzej ze wszystkich i dzieli się swoimi przeżyciami z otoczeniem. Jest to taka terapia z pomocą złośliwości, która działa jak miód na serce. Na świecie nie ma nic lepszego niż świadomość, że ktoś inny ma gorzej. Tym zniszczonym i zamroczonym rodzicem, który będzie się dzielił niełatwymi wspomnieniami z macierzyńskiego, będę ja sam. Nie jestem bowiem ojcem tylko dla siebie. Robię to dla Was. Żebyście poczuli się lepiej.
Może się to przydarzyć także Wam
Na świecie istnieje wiele krzywd, niesprawiedliwości i różnych „ałek”. Człowiek jednak nie dopuszcza do siebie takich myśli. Jest pewien samego siebie i pewien swojego spokojnego życia. Myśli, że tego wszystkiego uniknie i że to akurat go nie dotyczy. W swojej naiwności, w lichej skorupie samozadowolenia kroczy spokojnie po ulicach, zerka na przechodniów i czasami, kiedy stwierdzi, że zerkanie nie wystarczy, podniesie dłoń i radośnie komuś pomacha.
A potem to nadchodzi. Zaczyna się od pewnego siebie oświadczenia: „nie martw się, zdążę” a kończy na niewyspaniu, przewijaniu i robieniu „kosi kosi”. Mowa oczywiście o ciąży.
Zerknijmy na tę problematykę z punktu widzenia mężczyzny, który spotkał się z tym przez czysty przypadek.
Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Było gorące, letnie popołudnie. Zajmowałem się swoimi sprawami i planowałem, ile godzin będę tej doby spał. Wówczas bowiem mogłem sobie zaplanować sen i jeśli chciałbym spać tydzień bez przerwy, mógłbym spać tydzień bez przerwy. Nagle stanęła przede mną Natasza (partnerka) i położyła na biurku test ciążowy. A ponieważ im więcej kresek, tym bardziej ojciec, ten gest powiedział wszystko.
Natasza się rozpłakała, beształa mnie i mówiła coś w stylu, że jej zniszczyłem życie. Udało mi się pokonać początkowy szok, po męsku się podniosłem, wziąłem oddech i zrobiłem to, co wydawało mi się właściwe i męskie. Poszedłem do kuchni przełknąć to nad zlewem.
Kiedy już spędziłem męską chwilkę nad zlewem, wytarłem macho-smarki, które ciągnęły mi się z nosa aż na podłogę, drugą ręką podtrzymując ciągle chwiejącą się brodę, poszedłem sprawdzić, co z Nataszą. Ta, przytłoczona zapowiedzią macierzyństwa albo zasnęła, albo umarła. To nie było teraz istotne, ponieważ miałem więcej czasu na płacz i użalanie się nad sobą.
Następnego dnia, kiedy emocje opadły, mogła się wreszcie odbyć rozmowa wszystkich obecnych. Abym rozluźnił atmosferę, zaryzykowałem wyrafinowany icebreaker w postaci żarciku, że Nataszy już rośnie brzuch. Ta wymierzyła mi policzek i znowu zaczęła płakać.
Rozmowa przesunęła się więc na następny dzień. Tym razem nie rozluźniałem już atmosfery, tylko słuchałem. Pamiętam, że była to niesamowicie błyskotliwa rozmowa, której efektem był kolejny policzek, ponieważ w jej trakcie zapomniałem o nierozluźnianiu atmosfery i przecedziłem przez zęby najwyraźniej nieodpowiedni rodzaj humoru. W każdym bądź razie cała ta sytuacja wokół poczęcia nowego życia jest chyba bardzo emocjonująca i robi na człowieku wrażenie.
Według mnie mężczyzna w tej sytuacji (czyli kiedy partnerka mu oznajmi, że jest w ciąży) ma kilka możliwości:
- Zachować twarz, upewnić partnerkę, że wszystko jest w porządku i że będzie dobrze. Następnie bardzo po cichu i bez żadnych wyjaśnień opuścić kraj.
- Zachować twarz i skończyć ze sobą w piwnicy.
- Zachować twarz, dziecko i partnerkę.
Trzecia możliwość wygląda na pierwszy rzut oka najbardziej przystępnie, jeśli weźmiemy pod uwagę moralny punkt widzenia. Ale potem nastają sytuacje (przeważnie o trzeciej rano kiedy dziecko się drze i swoimi ekskrementami smaruje ściany), kiedy człowiek zastanawia się, czy nie powinien się wtedy raczej powiesić. W tej chwili jest już bowiem za późno na podobne czyny. Brakuje woli, siły i nierzadko również świadomości.
Ponieważ osobiście jestem niemal jednostką mierzenia wartości moralnych, bez zastanowienia zdecydowałem, że podejdę do tego z podniesioną głową, uśmiechem na ustach i pozytywnym podejściem. To moje pozytywne podejście z biegiem czasu malało a pierwszego dnia, kiedy ochoczo rozpocząłem urlop rodzicielski, definitywnie zgniło i odpadło. Zostało zastąpione bezgraniczną marnością. Ale o tym kiedy indziej.
Abym zakończył ten tekst jakoś patetycznie i zgrabnie, dorzucę kilka uduchowionych obserwacji: stosujcie zabezpieczenia, nie jeździjcie po pijaku i segregujcie śmieci.